Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wśród ciszy przerywanej tylko dzłatnaniem, żuciem i chlipaniem szczęk i ust naszych, a szczególniej narządów chłonnych winowajcy, rzekł:
— Oskarżyciel ma głos. Czy odpowiada na zarzuty obrony?
Wstąpiła w nas nadzieja. Wycelowawszy oczy ku rzecznikowi reguł, który choć, co prawda, za długo przy winie Romane conti obstawał, ale tembardziej właśnie należało się spodziewać, że i tu przy winach podsądnego zechce się mocno trzymać, promieniowaliśmy ku niemu zachętami, pragnęliśmy, aby je odczuł, skupił się i repliką żeby rozerwał, obalił cały ten pozór fałszywej ważności, w który obrońca przystroił był podsądnego. Niestety, jakby na śmiech, jakby na urągowisko pragnieniom naszym i spodziewaniom, ten, na któregośmy liczyli, jak na podporę przeciętności, i który za nią wprzód tak dzielnie walczył, teraz — o hańbo! — uniósł się jakoś nie tylko bez energii, ale, co gorsza, bez równowagi stałej, i powojowato się do poręczy krzesła przytulając, spojrzał jakoby w nieskończoność winną i pojednawczo bąknął:
— Pod... podtrzymuję oskar... obro... żenie...
Było dla nas widocznem, że podtrzymywacz prawnych ustaw, tak beznadziejnie trzymający się krzesła, nie tylko że niczego podtrzymać już nie może, aleby