Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sób nieprzyzwoity i gminny... Cała uroczystość naszego ważącego losy publiczne skupienia, cały ten nasz wewnętrzny rozpęd ku niezłomnościom jakimś, ku nieubłaganym środkom dobro umacniającym, wszystka ta, słowem, solenna wzniosłość chwili, podobna majowej, plon niosącej chmurze, nasuniętej na nas mową oskarżyciela, została, niestety, na czas jakiś rozwiana. Przewodniczący z łagodnem dostojeństwem rozkazał niepowściągliwemu służbiście wytrzeć sobie nozdrza i podjąć zawieszoną koło polędwicy (na zimno) czynność. Oskarżyciel, gdy się uciszyło, tak dalej mówił:
»Lecz oto inny obraz. Najgłębsza noc. Ludzie, a raczej obywatele, uporządkowani wewnątrz i zewnątrz, śpią, a raczej spoczywają w czystej bieliźnie nocnej, która ani zbytnią ilością swoją, ani pokrowce i opony cechującemi szelestami otamowawczemi członkom się nie narzuca, ani ich, nadmiernem unaocznieniem w obcesową styczność ze skromnemi spojrzeniami wtrącając, nie wstydzi, ale je, owszem, zbawiennie od przeciągów chroniąc, umiarkowanemi je rozchyleniami nieznacznie ku jawności ośmiela i ściśle tylko potrzebną im, w rozluźnienie nieprzechodzącą, nastręcza im swobodę. Tak okryci doborowych tkanin przylegalnością, obyczajom ulegli, śpią obywatele przy legalnych swych, przez odnośny artykuł ustawy przyznanych im małżonkach...