Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A nie... Wyjechałem z Krakowa z kontuszem w tłumoku w téj myśli, że gdzieś przecie znajdzie się zakątek taki, w którym będzie można wystąpić... Przyjeżdżam, mości dobrodzieju, do Wiednia... szpiegi; do Pesztu... szpiegi; wracam do Lwowa... szpiegi; ruszam do Pragi... szpiegi; jadę do Karlsbadu... szpiegi; do Drezna... szpiegi, do Monachium... szpiegi... Rozpytywałem, dowiadywałem się i zabłądziłem nakoniec tu... I tu, słyszę, są szpiegi; ale... pal ich tam diabli!... zaryzykowałem się...
Przy słowach ostatnich, wypowiedzianych z giestem odpowiednim, wyraz odwagi heroicznéj z oczu mu strzelił. Nadął się i prychnął.
— Pan więc muzeum zwiedzasz... rozpatrywałeś ostrogi... — rzekł Lech.
— Ostrogi hm... tak... Zastanawia mnie, że ich ani odreperować, ani nawet odczyścić nie dadzą...
— Jakto?... wyrwało się Lechowi zdumieniem nabrzmiałe zapytanie.
— Bo i do czegóż, proszę pana dobrodzieja, taki grat stary!... Zardzewiało to... a co za kształt!... Któżby włożyć mógł ostrogi podobne!... Ostróg powinien być na cal, na półtora cala najdłuższy, wygięty, z kółkiem wielkości dwudziestówki drobno naciętém i lekko się obracającém... A to, kolce jak u jeża, żelaza długie, przydatne chyba do tego, ażeby koniom brzuchy dziurawić... Licho nie co!...
— Jest to zabytek starożytności... odrzekł Lech. Praojce nasi takich używali ostróg...
— Praojce nasi?... — podchwycił kontuszowiec. — Ja temu nie wierzę... To być nie może... Praojce nasi mieli, panie dobrodzieju, rozum... A!... wiem ja... — dodał — nastała teraz moda nie zostawiania czystéj na praojcach naszych nitki...