Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, ty łotrze, — zasyczał gniewnie. — Znowu tą szpilką, tak samo jak tamtego!
Ostatecznym wysiłkiem wyprostował się — uchwycił barona mocno pod gardło i począł dusić. Zwycięstwo przechyliło się na jego stroną.
— Ach ty idjoto! Gdybyś się nie był sam zdradził, kto wie, byłbym może się cofnął. Masz taką poczciwą twarz rozsądnego człowieka. Ale co za bajeczne mięśnie!... Myślałem, że już po mnie, naprawdę... No, nie udało ci się... Tak, dawaj teraz kochanku tą szpilką — i uśmiechnij się ładnie, grzecznie... Nie tak, nie wykrzywiaj sią... może za mocno trochą ściskam?... Może pan dobrodziej się dusi?.. No, więc trzeba się grzecznie sprawiać!... Tak, — teraz rączki zwiążemy ładnie sznurkiem... pozwalasz, nieprawdaż?... Mój Boże, jak my się doskonale obaj zgadzamy!... Wzruszające doprawdy!... Wiesz, w gruncie rzeczy mam do ciebie dużo sympatji... Tak, — a teraz baczność, kochanku!... I nie bierz mi tego za złe — bardzo cią przepraszam...
Podniósł się i z całej siły uderzył pięścią w brzuch leżącego barona, który jęknął głucho, tracąc przytomność.
— Widzisz bracie, jak to nieładnie nie słuchać dobrej rady, — monologował Lupin. — Chciałem się z tobą zgodnie podzielić.. Teraz nie dam ci nic zgoła... o ile sam coś znajdą... Bo w tem sąk: gdzie ten łajdak ukrył swoje skarby? W kasie ogniotrwałej może? Ciążka to bądzie robota!... Na szczęście mam całą noc przed sobą...
Przeszukał kieszenie w ubraniu barona, zabrał mu znalezione klucze, skontrolował ukrytą w kącie walizą, w której jednak pieniędzy nie było, — i skierował się do kasy ogniotrwałej.
Ale nagle stanął jak wryty: posłyszał jakieś niezwykłe szmery. Czyżby kto ze służby? Nie, to wykluczone: pokoje służby były na III piątrze, a ów szmer dochodził z dołu. Zrozumiał wkrótce: widocznie ajenci