Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odszkodowanie w gotówce za utracone klejnoty. Ale, prawdę mówiąc, nie rozumiem, jaki może być związek między całą tą historją, a owem zagadkowem zdaniem...
Lupin nie raczył odpowiedzieć.
Wyszliśmy tymczasem na ulicę; uszliśmy już jakie 150 do 200 metrów, kiedy Lupin zeszedł z chodnika na środek ulicy i począł uważnie obserwować pewien stary, duży dom czynszowy, w którym musiało mieszkać dużo lokatorów.
— Wedle mego obliczenia, — zauważył, — owe sygnały świetlne wysyłane były z tego właśnie domu... Zapewne z owego okna tam, co jeszcze jest otwarte.
— Na trzeciem piętrze?
— Właśnie.
Weszliśmy do bramy; w sieni Lupin zagadnął odrazu żonę portjera:
— Proszę pani, czy który z lokatorów tego domu nie stoi w jakich stosunkach z baronem Repsteinem?
— Ależ owszem, proszę pana, — odparła skwapliwie kobiecina. — Mieszka tu przecież pan Lavernoux, sekretarz i intendent pana barona. Ja go właśnie obsługuję.
— A można się z nim widzieć?
— Widzieć się z nim? On, biedaczysko, bardzo chory.
— Chory?
— A jakże... już od dwóch tygodni... od owej historji z panią baronową. Na drugi dzień dostał gorączki i położył się do łóżka.
— Ale przecież wstaje?
— Tego to ja już nie wiem, proszę pana.
— Jakto, — pani nie wie?
— A nie, — doktór nie pozwala wchodzić do jego pokoju. Zabrał mi nawet klucz.
— Kto zabrał?
— Doktor. On sam przychodzi do niego parę razy dziennie, opiekuje się nim. O, może kwadrans