Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zjadł pospiesznie obiad w pierwszej lepszej napotkanej restauracji — i poszedł dalej, bez celu, pogrążony w myślach. Nagle przystanął zmieszany, zdumiony. Oto znalazł się, zupełnie mimowoli, na ulicy Surćne, w bramie tegoż samego domu, do którego zwabił go Lupin przed paru godzinami. Jakaś przemożna siła tu go zawiodła z powrotem. Tu leżało rozwiązanie całej zagadki. Rozumowanie Lupina było tak logiczne, wnioski wyciągnięte przez niego, tak trafne, że Ganimard olśniony poprostu tem niemal jasnowidzeniem, nie widział innej rady, jak podjąć dalszą pracę od tego punktu, na którym jego nieubłagany wróg mu ją pozostawił.
Nie namyślając się dłużej wyszedł na trzecie piętro. Mieszkanie stało otworem. Wszystkie przedmioty, stanowiące wedle Lupina „corpora delicti“ leżały na stole. Zebrał je i schował do kieszeni.
Od tej chwili rozumował i działał niemal mechanicznie, pod przemożnym wpływem rozumowań Lupina, któremu oprzeć się nie miał siły.
Przyjmując, że morderca mieszkał w okolicy Nowego Mostu, należało przedewszystkiem na przestrzeni od tegoż mostu do ulicy Berneńskiej odszukać ową cukiernię, w której zakupione zostały te ciastka z kremem. Poszukiwania nie trwały zbyt długo. W pobliżu dworca św. Łazarza znalazł cukiernię, posiadającą podstawki kartonowe na ciastka, zupełnie tej samej wielkości, kształtu i koloru, jak karton, znajdujący się w rękach Ganimarda. Co więcej, jedna z panien sprzedających w tej cukierni przypominała sobie dokładnie, że wczoraj wieczorem obsługiwała jakiegoś jegomościa z monoklem w oku, otulonego po uszy we futro.
— Pierwszy szczegół zatem już skontrolowany, — pomyślał Ganimard, — ów jegomość nosi rzeczywiście monokl.
Następnie poskładał skrupulatnie podarte kawałki dziennika i tą drogą ustalił, że dziennik ów nosił tytył: Turf ilustrowany. Poszedł natychmiast do administracji tegoż dziennika i kazał przedłożyć sobie