Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ba, przedstawiała się jego zrozpaczonej duszy, jako siedlisko rozkoszy, uprzywilejowany kącik we wszechświecie!
Tam byli ludzie!
Robert byłby się uważał za bardzo szczęśliwego, gdyby się mógł znaleźć sam jeden, bez mieszkania, stosunków, bez pieniędzy nawet — na najuboższem z przedmieść Paryża lub Londynu, lub na najsmutniejszym stepie syberyjskim, nawet więźniem okrutnych dzikusów z wyspy Jawy lub Nowej-Gwinei.
Patrzył nieprzytomnie dookoła i brała go ochota niepowstrzymana wtulić się w jaką rozpadlinę skały lub wgłąb krzaków, jak zwierzę lękliwe i tam czekać dnia.
Nagle znalazł się przy strumieniu, którego jasna powierzchnia błyskała iskrami w świetle dwóch księżyców, Phobosa i Deimosa, płynąc między dwiema olbrzymiemi skałami koloru rdzy.
Brzegi jego porastało sitowie i trzcina, wraz z roślinami o liściach mięsistych, rozłożystych, a zwinne ryby złocistego koloru, ruchliwe jak pstrągi, uwijały się w jego falach. Wielkie drzewa z ciemnemi liśćmi przeglądały się w wodzie.
Nigdy Robert nie widział krajobrazu tak pięknego i w tak łagodnem oświetleniu. Odwaga jego wracała, wstydził się poprzedniego przygnębienia.
Ukląkłszy na wilgotnej trawie, zaczerpnął w dłonie wody ze strumienia, która mu się wydała wyborną i uśmierzyła gorączkę.
— Nie! — zawołał dumnie — nie poddam się tym głupim obawom! Będę godnym losu, który sam sobie wybrałem: chciałem na własną odpowiedzialność poznać