Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nakoniec, wolnym krokiem, uśmiechnięty, z wyciągniętemi rękami, zbliżył się do starszych mieszkańców wioski.
W ich mózgach otłuszczonych i z trudnością zdobywających się na myśl, zdziwienie jeszcze nie zdążyło w strach się zamienić, gdy już Robert był między nimi. Wciąż uśmiechnięty, popieścił dzieci, rozdał przyniesione kawałki mięsa starszym, w końcu usiadł na darniowej ławce przy drzwiach chaty, jak człowiek zadowolony z życia i ukończenia podróży, która go przywiodła pomiędzy przyjaciół.
Otyły staruszek, którego szata, zielona z przodu a bronzowa na plecach, czyniła podobnym do olbrzymiej, tłustej kaczki, zbliżył się do Roberta z ruchami uspokajającemi i dotknął jego bawełnianej opończy.
— Zapewne się lituje nade mną, że jestem tak licho przyodziany — pomyślał Robert.
Stary Marsyjczyk, za którym skupiła się cała ludność wioski, zdumiona i uśmiechnięta, zdawał się najbardziej zdziwionym wielką chudością przybysza; wyraził mu też swoje współczucie, dotykając pulchnych policzków swoich i zaokrąglonej postaci.
Następnie wyrzekł kilka zdań, których wyrazy pojedyncze zdały się Robertowi utworzonemi wyłącznie z samogłosek — i dwie młode dziewczyny, ubrane w białe pióra, z włosami uwięzionemi w workach ze skóry, przyniosły koszyki plecione z sitowia, napełnione świeżemi, różowo-zielonemi jajami, kawałkami surowego mięsa, oraz kasztanami wodnemi. Przyniesiono też wydrążony pieniek drzewa, pełen słodkiego soku z korzeni nenufarów, nakoniec w małym koszyczku z czerwonej wikliny, nieco soli na którą zwracały