jej źdźbła, aby w ten sposób trafić do swego schronienia i ognia.
Szedł już przez kilka godzin, wesoło, ponieważ niebo czyste nie zapowiadało deszczu, który mógł zalać jego ognisko, gdy nagle drogę mu zagrodziło miejsce, porosłe łoziną, nieznanego gatunku, o żółto-czerwonej korze, która iskrzyła się i gorzała w blasku porannego słońca.
Przez środek tych zarośli szła aleja równa, jakby wycięta ręką ludzką. Robert wstąpił w nią, lecz uszedłszy kilkadziesiąt kroków, zatrzymał się nieprzytomny prawie z zachwytu i radości...
Krótka aleja, którą szedł, wprowadziła go w środek wioski marsyjskiej, której wygląd naiwny i dobroduszny zachęcił go do bliższego jej poznania. Miał wreszcie przed sobą ludzi!
Dzienniki londyńskie doniosły, iż jacht miss Alberty Téramond, nazwiskiem «Conqueror» (zdobywca) przybił do wysp Kanaryjskich; niepokój spekulantów zmniejszył się.
— To było do przewidzenia — mówili — młodej dziedziczce przyszła fantazja spędzić zimę na tych «wyspach szczęśliwych», które są Niceą dla ludzi prawdziwie bogatych — stanowczo, nie jest podobną do swego ojca, który nigdy na podróże pieniędzy nie tracił!
Lecz zdanie to uległo zmianie, gdy się dowiedziano, iż «Conqueror» zabawił w Las Palmas tylko przez
- ↑ Wymawia się Ued.