Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak jest — i powtarzam: chodźmy stąd!
— Nie jestem wcale tego zdania! — zawołał inżynier — i nie rozumiem, o jakiem niebezpieczeństwie pan mówisz? Czyż willa ma być bezpieczniejszem schronieniem? Przecież tego laboratorjum strzegą cztery piorunochrony i...
Nie dokończył... W tej sekundzie oślepiająca jasność zawisła nad szklanym dachem, który stał się jednym wielkim ogniem... Jakaś olbrzymia, ognista kula spadła na laboratorjum ze straszliwym świstem i głuchym hukiem.
Wpół oślepiony przez ów meteor, z opaloną prawą ręką, Jerzy odskoczył w tył z okrzykiem zgrozy.
Ściany szklane, rozbite w bryzgi padały dokoła: mimowolnym odruchem rzucił się na taras — i to go ocaliło. Powrócił jednak natychmiast, wzywany rozdzierającymi głosami, wołającemi pomocy, z pod zgliszcz dymiących.
Nagle słup olśniewająco białego płomienia wzniósł się prosto do góry: zapaliło się naczynie z eterem, stojące w piwnicy pod tarasem.
Ta kolumna rażąco białej jasności, sięgająca nieba, wciąż dotąd przerzynanego błyskawicami, dodawała jeszcze większej grozy tej straszliwej katastrofie.
Wszystko dokonało się w przeciągu niecałej minuty. Jerzy czuł na rękach i w oczach ból straszny, piekący, zewsząd otaczały go ostre odłamki szkła; oszołomiony rzucił się w stronę ognistego słupa, skąd dochodziły rozdzierające jęki, przechodzące w wycia...
Nagle, jakiś człowiek z opalonemi włosami i brodą, wywijając rękami jak obłąkany, skoczył ku niemu.