Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na dół, i parę razy znalazłem się na przecięciu kilku galerji. Strzegłem się jednak zboczyć w którą z nich, gdyż nie chcąc zbłądzić w tym labiryncie, potrzeba się było trzymać linji prostej.
Nagle wszedłem do wysokiej sali, gdzie się ciągnęły do nieskończoności szeregi sztywnych, hieratycznych posągów. Jedne z nich były z czerwonego porfiru, inne z kruszcu czarniejszego nieco od bronzu i nakrapianego złotem. Wyobrażały one ptaki o twarzach ludzkich, skrzydlate krokodyle, smoki najeżone kolcami, oraz najrozmaitsze zwierzęta kształtów tak dziwacznych, że zapytywałem sam siebie, czy podobne dziwotwory mogły istnieć gdziekolwiek, oprócz wyobraźni artysty?
Były też między niemi wizerunki Erloorów i Romboo, oddane z drobiazgową wiernością.
Wszystkie te olbrzymich rozmiarów posągi, których dalsze szeregi ginęły w ciemnościach, miały w sobie jakąś przerażającą i straszliwą przeszłość, która mię onieśmielała.
Patrzały wprost na moją drobną postać swemi nieruchomemi oczami z drogich kamieni, zdając się mówić:
— Nie przenikniesz nigdy tajemnicy, której jesteśmy odwiecznymi strażnikami — ona przy nas pozostanie!
Szedłem jeszcze naprzód, lecz już z niejakiem wahaniem. Zdawało mi się, że poza kręgiem jasności, który mię otaczał, te potwory z kamienia i kruszcu zbliżały się do siebie, aby mi zamknąć drogę do wyjścia.
Gdy kaszlnąłem, echo powtórzyło kilkakrotnie ten odgłos w przyległych, pustych salach i miałem wrażenie, że potwór, którego śmiech urągliwy i szyderczy