Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odwaga, pomysłowość, nawet siła, nie zdały się na nic wobec tej straszliwej plagi!
Przez chwilę myślałem, że moje ruchy gwałtowne przyciągają do mnie większą ilość roślin — postałem więc czas jakiś spokojnie.
Omyliłem się! Nieruchomość moja to tylko sprawiła, iż żywa obręcz jeszcze silniej zacisnęła się wkoło mego ciała. Już teraz słabo tylko się broniłem, będąc przekonanym o bezużyteczności moich usiłowań.
Naraz potknąłem się o kamień i upadłem: myślałem, że już nie powstanę, dokonałem jednak tego z wielkim trudem, a gdy zgarbiony, z wytężeniem się dźwigałem, rozdzierający krzyk Eoji doszedł znów do mnie.
— Robercie! Robercie!..
Głos jej był stłumiony, jakby dochodzący z oddali.
Rozpacz mię ogarnęła na myśl, iż całe moje szamotanie się, zamiast mię do niej zbliżyć, oddaliło znacznie, gdyż poprzednio głos ten słyszałem o wiele wyraźniej.
Z szaloną zaciekłością rzuciłem się głową naprzód, usiłując przebić tę nielitościwą, zwartą zaporę, która pod tym naciskiem uginała się jak materac, lecz straszną była właśnie przez swój bierny opór.
Miażdżyłem i szarpałem w rękach rośliny, gniotąc ich tysiące, lecz to wytwarzało dokoła mnie zaledwie niewielką próżnię, która się wnet zapełniała.
Szał mię zaczynał ogarniać: może się do tego przyczyniał i ów zapach mdły a odurzający — gdyż przypominam sobie, że zacząłem gryźć wściekle te djabelskie rośliny.
Nagle uczułem koło nóg leżące ciało.
Schyliłem się z okrzykiem boleści, będąc przekonanym, iż to Eoję tu znajdę: omyliłem się jednak.