pokrwawiony, wpół oślepiony... Całą duszą pragnąłem śmierci, aby prędzej te katusze zakończyła...
Po raz dziesiąty może leżałem na ziemi, wśród pastwiących się nade mną Erloorów, kiedy usłyszałem straszliwą wrzawę w głębi jaskini, a jednocześnie ukazała się światłość czerwonawa, wciąż się zwiększająca.
Potwory puściły mię natychmiast, wydając dzikie okrzyki zgrozy... Kręciły się bezmyślnie w powietrzu, jak liście, pędzone wichrem, nie mając innego wyjścia prócz galerji, z której przybliżał się ów blask złowrogi.
Widok odblasku ognia, niewytłómaczony, niespodziany — powrócił mi siły i energję. Schwyciłem jakąś piszczel, leżącą na ziemi i szedłem w kierunku zbawczego blasku, rozdając razy na prawo i lewo.
Nagle...
Krzyk radości i tryumfu wydarł się z mej piersi: przy świetle pochodni ujrzałem kilkunastu Marsjan, prowadzonych przez moją wierną Eoję!
Szli więc za mną, odszukali mię, choć ich porzuciłem i przybywają mię wybawić! To było z ich strony szczytem odwagi!
Na mój widok zaczęli krzyczeć z radości, lecz nie było chwili do stracenia: nasz jedyny a straszliwy sprzymierzeniec — ogień, mógł się wkrótce wyczerpać. I teraz kilka pochodni było już wytrąconych z rąk, kilka zgasło od silnego podmuchu skrzydeł... Kazałem znosić na środek jaskini wszystkie gniazda, uplecione z Ijan i podpalić je natychmiast.
Wkrótce buchnął jasny płomień, oświetlając wszystkie zakątki jaskini i zaczęło się prawdziwie piekielne widowisko. Erloory, duszone dymem, wzbijającym się
Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/103
Ta strona została przepisana.