Strona:PL Lange - Stypa.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi zasyczał: — Tegom się nie spodziewał, a więc ci powiem, że ona była i moją kochanką; nawet mało co matką nie została przezemnie, ale ja — stary praktyk... Coś we mnie zawrzało: czułem, że gdyby mi Zbigniew to samo powiedział był na Garłuchu, napewno runąłbym w przepaść. Chciałem krzyknąć: kłamiesz! ale ironiczny dyabeł szeptał mi, że on mówi prawdę. Honor jednak nakazywał mi quand même zastrzelić, czy zasztyletować mego wroga, ale ironiczny dyabeł znów mi kazał drwić z takiej zemsty aż nazbyt spóźnionej. W gruncie Henryeta nie istnieje dla mnie. Coś jednak należało powiedzieć. I milczałem całą noc uroczyście. Spać nie mogłem, rozmyślając nad tą nową zagadką. Nazajutrz nie poszedłem na wycieczkę i przyłączyłem się do jakiejś kompanii Węgrów, idących do Rostoki.
Wróciłem do Zakopanego sam i od tej chwili unikałem Zbigniewa, który zresztą w parę dni potem wyjechał do Warszawy. Po tygodniu i ja opuściłem letnią stolicę.
W Warszawie natychmiast poszedłem do p. Henryety; przeszłość dawno miniona, plusquamperfectum, ale chcę jasnego rozumienia rzeczy. Henryeta, zawsze jeszcze świeża i młoda, owszem w pełni dojrzałej piękności kobiecej, w błękitnej, swobodnej matince, zjawiła się przedemną. Twarz miała zaróżowioną od „alteracyi“ (jak mówiła), a wzrok, pełen powagi, ciskał we mnie gromy; widać, że się na mnie gniewała. — Zanim przedstawiłem sprawę, ona do mnie z wyrzutami: „A więc tak pan dochował sekretu, naszej świętej tajemnicy? O, niech pan nic nie mówi. Wiem, wiem o wszystkiem. Był tu pan Zbigniew. Ślicznych rzeczy mi nagadał. Zły,