Strona:PL Lange - Miranda.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moją krew: czułem się niby sam bóg Kriszna w Rasawanie. Porwałem Damajanti w objęcia i zacząłem ją całować, całować bez pamięci. Zapach cudnych kwiatów rozpłynął się po powietrzu: był to zapach Damajanti, zapach jej miłości...
Naraz promienie słońca — po przez zieleń drzew ogrodu — wcisnęły się do mego pokoju. Obudziłem się jakby ze snu. Nie było przy mnie nikogo, ale zapach cudowny, ten sam zapach, który oczarował mię we śnie, zapełniał moją izbę.