— To syrena jeziora — myśli — przybyła aż tu, aby mnie przywieść do zguby. Siedzi i wabi mnie, muszę ją odpędzić.
Zdaje mu się, że wszystkie te fale z jasnemi grzywami to wojsko czarnej kobiety, ona je zbuntowała, ona je wiedzie do ataku na niego.
— Przecież ją muszę odpędzić! — mówi do siebie.
Chwyta hak, skacze na ląd i biegnie ku owej postaci. Opuszcza swoje miejsce na najdalszym końcu tamy, aby odpędzić syrenę. W tej chwili naprężenia zdaje mu się, że walczą z nim nicczyste siły otchłani. Nie wie, co myśleć, w co wierzyć — musi tę kobietę z tego kamienia spędzić.
Ach Gösto, czemuż w rozstrzygającej chwili miejsce twoje próżne? Właśnie idą z gotową tamą, szereg ludzi staje na kamiennym wale; mają liny, kamienie i wory z piaskiem w pogotowiu, aby ją obciążyć i spuścić; stoją, czekają, nasłuchują. Gdzież ten, który wydawał rozkazy? Czyż nie zabrzmi jego głos, zarządzający, jak to zrobić?
On tymczasem poluje na syrenę. Ujrzała go, biegnącego ku niej z hakiem w ręku. Przeraziła się. Zdawało się, jak gdyby chciała się w wodę rzucić, lecz namyśla się i wraca na ląd.
— Syrena! — woła Gösta i wywija hakiem nad jej głową. Ona biegnie pomiędzy krzakami olszyny, rosnącemi na brzegu, ale zawisła między niemi i musiała przystanąć.
Wtedy odrzuca Gösta hak i kładzie jej rękę na ramieniu.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/97
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
99