Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
135

głową. Widocznie powiedziała coś niestosownego, wszyscy wpatrzyli się w nią, jak gdyby popełniła jakąś nieprzyzwoitość. Nagle odezwała się jedna z kobiet ostrym głosem:
— Czy to hrabina z Borgu?
— Tak, to ja.
— Możnaby coś lepszego robić, niż gonić po lesie zwaryowanego proboszcza. Fe!
Hrabina podniosła się i pożegnała, mówiąc, że już odpoczęła należycie. Kobieta, która tak grubiańsko do niej mówiła, wyszła za nią.
— Chciałabym pani hrabinie się usprawiedliwić, że nie myślałam tak źle, jak powiedziałam. Chodziło o to, żeby cośkolwiek mówić, gdyż stary wpada w szał, gdy ktoś wspomina o wojnie. Nie miałam nic złego na myśli.
Hrabina pobiegła naprzód, ale niebawem przystanęła. Ujrzała przed sobą groźny las, górę rzucającą cień, parujące bagniska. Przykro musi być mieszkać tu, gdy umysł pełen jest ponurych wspomnień. Poczuła litość dla tego starca, mieszkającego tu bez towarzystwa wszelkiego, prócz bandy cyganów.
— Anno Lizo, wracajmy! — powiedziała. — Oni byli tacy życzliwi dla mnie, a ja okazałam się niedobrą. Pomówię ze staruszkiem o przyjemniejszych rzeczach.
I szczęśliwa, że znalazła kogoś, kto potrzebuje pociechy, wróciła napowrót do chatki.
— Lękam się, że Gösta krąży tu po lesie z myślą samobójczą — odezwała się wchodząc. — Idzie