o czem głośno mówi się przy łożu konajączgo, to przechodzi z ust do ust szeptem. Każdy, kto ma coś do powiedzenia, przeciska się w milczeniu przez tłum.
— Oto jeszcze jeden, kto o nim zaświadczyć może! — mówią i przepuszczają go i występują naprzód, składają świadectwo i znów cofają się w tłum.
— Co też ona powie teraz? — pytają się na dworze. — Co jasna pani z Helgesäter powie teraz?
Promienieje, jak królowa, uśmiecha się, jak młoda oblubienica.
Przysunęła jego karło do łóżka i położyła na niem suknie własnoręcznie utkane.
Wtem cisza zalega w tłumie. Nikt nic nie wie, ale wszyscy nagle czują, że ranny kona.
Kapitan otworzył oczy i zobaczył dom swój i tłumy ludzi, żonę i dzieci i suknie — i uśmiechnął się.
Ale zbudził się tylko, aby skonać. Westchnął i wyzionął ducha.
Wtedy milkną opowiadania. Jakiś głos zaczął odmawiać modlitwę za umarłych. Wszyscy przyłączają się i setkami donośnych głosów wznosi się pieśń w niebiosa. Oto pożegnanie ziemi z odlatującą duszą.