Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
94

żadnej innej nagrody, prócz odnalezienia biednej idyotki.
Czyż można nie kochać tego ludu? Czyż nie staną łzy w oczach każdemu, kto patrzy na ten pochód mężów o grubych rysach i twardych rękach, kobiet z czołami przed czasem zmarszczkami pooranemi i dzieci, które Bóg ma skierować na właściwe miejsce?
Cały gościniec zalał ten pochód szukających. Ponurym wzrokiem obejmują las; posępni zapuszczają się weń, widząc, że pewniej znajdą umarłą niż żywą.
— A to coś czarnego tam pod skałą! to chyba nie mrowisko, ale może obalone drzewo? Chwała Bogu, tylko drzewo obalone! Ale nie można dojrzeć dokładnie, jodły rosną tam tak gęsto!
Taki długi jest pochód, że pierwsi dotarli już do lasu na zachód od Björne, gdy ostatni, kaleki i starcy, kobiety, niosące na rękach niemowlęta, zaledwie są pod kościołem w Broby.
A potem cały ten falujący tłum znika w lesie. Poranne słońce rzuca im blask popod jodły i zapadające oświetla gromady, wracające z lasu.
Już trzeci dzień szukają. Przyzwyczajeni są do tej roboty. Szukają pod stromemi skałami, gdzie rzeka się sączy, pod obalonemi drzewami, na których łatwo można złamać rękę lub nogę, pod konarami gęstych jodeł, zwieszającemi się ponad miękkim mchem, zapraszającym do spoczynku.
Jaskinię niedźwiedzia, norę lisa, podziemny korytarz borsuka, jodłę z białemi szpilkami, górę, której las przed miesiącem zniszczył pożar, kamień,