Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
14

ta, ułożyły się jednak, przybierając wygląd zgoła niewinnych stworzeń.
Był tam naprzykład kamienny lew, który się zmienił w upudrowaną damę; był olbrzym o ramionach, któreby wszystko mogły zmiażdżyć, on udał zadumanego sfinksa; niektóre przybrały swą białą nagość w płaszcze złotem bramowane, inne przyprzyprawiły barwiczką blade lica. Były tam równie i lasy. Były pałace i zamczyska z wysokiemi wieżami. Białe chmury zawładnęły niebem. Zapełniły całe błękitne sklepienie. Dosięgły słońca i zakryły je.
— Ach, jakież to piękne! — pomyślał bogobojny artysta. — Gdyby to stęsknione ramiona dosięgnąć mogły tych wysokich gór i na nich, jak kołyszących się okrętach, wznieść się mogły wyżej, coraz wyżej!
Nagle pojął, że te białe chmury dnia letniego, to statki, na których płyną dusze błogosławionych.
Widział je tam, w górze, wznosiły się w powietrze z liliami w ręku i złotemi koronami na głowach. Powietrze rozbrzmiewało ich śpiewem. Na ich spotkanie zlatywały anioły na silnych, szerokich skrzydłach. O, jakież mnóstwo tych błogosławionych! Im bardziej chmury się rozsuwały, tem widoczniejszymi byli. Spoczywali na łożach z chmur, jak białe grzebienie na cichem jeziorze. Co za rozkoszna jazda! Jedna chmura za drugą sunęła, a wszystkie wypełnione były niebieskiemi zastępami w srebrnej zbroi, wśród nieśmiertelnych śpiewaków w płaszczach bramowanych purpurą.
Ten to artysta malował później sklepienie