Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
152

w modlitwie, w długich modlitwach, których nikt nie wysłuchał. Niebo zamknięte było dla mnie. Żaden dobry duch nie spuścił się ze sklepienia niebieskiego, zasianego gwiazdami, aby mnie pocieszyć.
— Ale tęsknota moja rozdarła zasłonę. Tyś nadpłynęła ku mnie po moście z księżycowych promieni. Przyszłaś jaśniejąca, ukochana moja, z uśmiechem na ustach. Wesołe duchy towarzyszyły ci — z wieńcami róż na skroniach. Grały na cytrze i na flecie. Rozkosz była patrzeć i słuchać.
— Lecz zniknęłaś! A dla mnie nie było ani mostu, ani promieni księżycowych, po których mógłbym się dostać do ciebie. Na ziemi zostałem bez skrzydeł, w prochu się tarzając. Skarga moja brzmiała niby ryk dzikiego zwierza, jak huczący grzmot niebieski. Chciałem ci przesłać błyskawicę w poselstwie. Przeklinałem zieloną ziemię, niechaj ogień strawi jej roślinność, zaraza niech wytępi ludzi! Wzywałem śmierci i otchłani. Zdawało mi się, że męki czyścowe muszą być rozkoszą wobec mojej męki.
Smutku, smutku, wtedy stałeś mi się przyjacielem! Dlaczego nie miałbym cię kochać, jak się kocha te harde, dumne kobiety, których miłość trudno zdobyć, ale która bardziej płonie, niż miłość wszystkich innych kobiet?
Tak grał biedny mistyk. Siedział przed swoim fortepianem, promieniejący natchnieniem, gdy cudowne tony brzmiały mu w uszach, a on wyobrażał sobie, że je i Gösta słyszeć musi, pociechę w nich znajdując.
Gösta zaś siedział i patrzył na niego. W pierw-