Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
147

ze swojego długiego fagotu. Od czasu do czasu zapomni się i zadmie całą siłą płuc, a wtedy patron Juliusz uderza go pałeczką w grubą czaszkę.
Doskonale idzie — wspaniale. Z martwych nut czasem wywołuje samą panią Muzykę. Rozpostrzej swój czarodziejski płaszcz, kochana pani Muzyko, i wprowadź Göstę Berlinga znów w krainę wesela, gdzie zwykł był przebywać!
Więc to rzeczywiście Gösta Berling, ten blady, bez życia człowiek, którego starcy muszą bawić jak dziecko? Smutek zapanuje teraz w Wermlandzie.
Wiecie, dlaczego starzy ludzie go kochali? — wiecie, jak długim może się zdawać zimowy wieczór i jak działa mrok na umysły tych, którzy mieszkają na południu? Wyobraźcież sobie monotonny śpiew nabożnych pieśni w kościele.
A wtem nagle zabrzmi głośny brzęk dzwonków, słychać szybkie kroki, otrzepywanie śniegu z nóg i wchodzi Gösta Berling! On śmieje się i żartuje! On jest życiem, jest ciepłem. Otwiera zaraz fortepian, siada i gra tak, że wszyscy dziwią się, co się stało tym starym strunom. On umie wszystkie pieśni śpiewać, wszystkie melodye wygrać. On rozweselić umie wszystkich mieszkańców domu. Jemu nigdy nie zimno, nigdy nie czuje się zmęczonym. Smutny zapomina o swoich brakach, gdy na niego spojrzy. A jakie dobre serce miał. Jak umiał współczuć biednym i słabym. A jaki zdolny! Ach! gdybyście mogli byli słyszeć staruszków o nim opowiadających.
Takiego to wieczora naprzykład zajechał do Munkerud, gdzie mieszkał dobry sędzia — do tego