Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
77

wodu mojego majątku! Wrzucę go w jezioro, niech go sobie wyłowi, kto zechce!
Po tym wybuchu zasłoniła twarz i rozpłakała się z gniewu.
Wtedy wzruszyło się serce poety. Zawstydził się swojej surowości; głos jego brzmiał tkliwie gdy się odezwał.
— Ach dziecko, drogie dziecko, przebacz mi! Przebacz biednemu Göście Berlingowi! Nikt nie zwraca uwagi na to, co mówi taki łotr, jak ja — przecież wiesz o tem dobrze. Nikt nie płacze z powodu jego niegodziwości... jak gdyby kto chciał płakać, gdy go ukąsi komar. To szaleństwo... nie mogłem ścierpieć, aby nasza najpiękniejsza i najbogatsza dziewczyna dostała się temu starcowi. I nic nie zyskałem, prócz twojego smutku.
Usiadł obok niej na kanapie, łagodnie otoczył ramieniem jej kibić, aby ją troskliwie wesprzeć i dodać jej otuchy. Nie usunęła się, przeciwnie, przytuliła się do niego, objęła rękami jego szyję i płakała z głową opartą o jego ramię. Ach, poeto, najsilniejszy i najsłabszy z ludzi, nie twoją przecież szyję miały obejmować te białe ramiona!
— Nie byłabym przyjmowała tego starego, ale dziś dopiero poznałam cię, nikt ci nie dorównywa!
Z bladych ust Gösty wyrwał się cichy okrzyk:
— A Ferdynand?
Pocałunkiem zamknęła mu usta.
— On jest niczem. Prócz ciebie, nikt nie istnieje. Tobie pozostanę wierną!
— Ja jestem Göstą Berlingiem — odparł posępnie — mnie przecie nie możesz zaślubić!