Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
73

tał, że w twojem ręku spoczywa szczęście wszystkich nas biednych!
Znowu znalazł się Gösta na gościńcu, ciągniony przez czarnego Dun Juana z białym Tankredem w tyle, a świadomość czekającej go przygody napełniła mu duszę radością.
Czuł się zdobywcą — duch unosił się nad nim. Droga prowadziła obok plebanii w Svartijö. Przystanął i zapytał, czy nie mógłby zawieźć Anny Stjaerhök ne bal. Dobrze i owszem — któżby też nie pragnął jechać czarnym Don Juanem.
I młoda, śmiała dziewczyna, wskoczyła do sani.
Początkowo jechali w milczeniu, później zawiązała się między nimi rozmowa, w której oboje prześcigali się w dowcipie.
— Czyś słyszał, Gösto, co dziś proboszcz głosił z kazalnicy?
— Czy mówił, żeś jest najładniejszą z dziewcząt w całej okolicy, od jeziora Löb aż do Klareel?
— Niemądryś, Gösto, o tem przecież i tak wiedzą wszyscy. Ogłaszał moje i Dahlberga zapowiedzi.
— Dalibóg, gdybym był o tem wiedział, nie byłbym cię zapraszał do moich sanek. Możesz mi wierzyć!
Dumna dziedziczka odparła:
— Byłabym i bez Gösty Berlinga znalazła drogę do Borgu.
— Prawdę mówiąc, szkoda Anno, że nie masz ani matki, ani ojca — powiedział Gösta w zamyśleniu. — No, ale skoro już taką jesteś, a nie inną, trudno ci z tego robić wyrzut — dodał.