Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
98

Gdzież miała szukać miłosierdzia, jeżeli nie u tych ludzi? Gdyby była człowieka zamordowała, byłaby przecież tu zapukała w świętem przekonaniu, że oni jej przebaczą. Gdyby była najmarniejszem ze stworzeń i w łachmanach tu przybyła, przecież zapukałaby do tych drzwi w nadziei, że zostanie przyjęta z miłością. Bo to przecież drzwi do jej domu — za temi drzwiami mogła ją tylko miłość czekać.
Czyż ojciec jeszcze nie dość jej doświadczył? Czyż jej wcale nie otworzy?
— Ojcze, ojcze! — woła — wpuść mnie! Zimno mi, trzęsę się na mrozie — tu, na dworze jest strasznie.
— Matko, matko, ty, która z miłości dla mnie tyle przeniosłaś, któraś tyle nocy czuwała nademną, dlaczego śpisz teraz? Matko, matko, zbudź się, jeszcze tylko tę jednę noc ci przerwę, a potem już nigdy snu ci nie odbiorę!
Woła, a potem milknie i bez tchu nasłuchuje, czy niema odpowiedzi. Ale nikt jej nie słucha — nikt nie słyszał, nikt nie odpowiedział. Wtedy łamie ręce w dzikiej rozpaczy, ale oczy jej łez nie mają.
Długi, czarny dom ze swojemi pozamykanemi drzwiami i czarnemi oknami wygląda ponuro w tej ciemności nocnej. Cóż się z nią stanie, z tą bezdomną? Shańbiona, napiętnowana będzie, póki to niebo nad nią unosić się będzie.
— Ojcze! — raz jeszcze woła — co będzie ze mną? ludzie będą najgorsze rzeczy o mnie przypuszczali!
Płakała tak, lamentowała, a ciało sztywniało jej z zimna.