Przejdź do zawartości

Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A wtedy ty codzień, o Matko jedyna,
Spragniona uświęcić miłości zadatki,
Przychodzisz żałosną łzą zrosić grób syna,
Ubarwić go w wieńce i kwiatki.
I wołasz: mogiło! oddaj mi me dziécię,
Wróć pryzmat radości, pociechę mą drogą,
Bom biédna siérota, bom sama na świecie,
Bo nie mam z rodziny nikogo!
Do nieba zwróć Matko wzrok jasny nadziei,
Gdzie w hymnie Serafów urocze brzmią pieśni,
Czyż trumna raz zwarta kiedy się rozklei,
A trupy powstaną z swéj pleśni?
Niewczesną ta rozpacz, ta boleść daremną,
Co splata blask wieczny z niedolą swą własną:
Zgnębiona cierpieniem ty płaczesz nademną,
A mnie tu tak błogo, tak jasno!
Bo jeźli jest boleść wśród niebios wysoko,
To tylko ta jedna, gdy w chwale niebieskiéj,
Zwróciwszy na ziemię promienne swe oko,
Dostrzegę, o Matko, twe łezki!


LXVIII.
Modlitwa dziecięcia.

W ubogiéj chateczce, przy biédnéj Mateczce
Mięszkało rodzeństwa pięcioro,
Dzieci głód cierpiały i o chléb wołały,
A Matka wciąż była im chorą.
Raz chłopczyk stroskany, łezkami zalany,
Szedł drogą z chateczki przez pole:
Najstarszym był z dziatek, bo liczył sześć latek,
Lecz umiał już uczuć niedolę.