Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   56   —


jak biednej „Petrei“, tylko trochę płaski, i chociaż go często szczypała, nie przybierał arystokratycznego końca. Nikt tego nie uważał prócz niej samej; nawet rósł on pięknie, lecz ubolewała, że nie ma greckiego nosa, i na pociechę rysowała ich mnóstwo jak najudatniejszych.
Siostry nazywały ją małym Rafaelem; miała bowiem rzeczywisty talent do rysunku, i nic ją tak nie uszczęśliwiało jak naśladowanie kwiatów i dziwaczne ilustrowanie czarodziejskich bajek i powieści. Nauczyciele narzekali, że zamiast dodawania znajdują na jej tabliczce zwierzęta; na pustych stronach atlasu mapy, a w książkach śmieszne karykatury. Lekcje starała się odbywać jak najlepiej, i wzorowem zachowaniem unikała wszelkiego łajania. Towarzyszki lubiły ją za dobry temperament i łatwe obejście. Podziwiały jej minki, maniery i talenty; bo oprócz rysunku, umiała grać dwanaście sztuczek, robić szydełkiem i czytać po francusku — przekręcając wymowę tylko w dwóch trzecich wyrazów. Jakimś żałosnym i wzruszającym tonem zwykła mówić: „jak papa był bogaty, robiłyśmy to a to“; lubiła też używać jak najdłuższych wyrazów, co dziewczęta nazywały „najwyższą elegancją“.
Bardzo łatwo mogła się Amelka rozpieścić, bo ją wszyscy psuli; dlatego próżność i samolubstwo rozwijały się w niej swobodnie. Jedna tylko rzecz poskramiała jej miłość własną; oto musiała dodzierać ubrania swej kuzynki Florencji, której mama nie miała dobrego smaku. Biedna Amelka z boleścią serca kładła czerwony kapelusz zamiast niebieskiego, albo suknię, w której było jej nie do twarzy, i fartuszek nieodpowiedni do całego stroju. Wszystko było porządne, dobrze zrobione i świeże, ale artystyczne oczki Amelki cierpiały, zwłaszcza tej zimy,