Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   30   —


wydobyto bez szwanku, tylko niektóre przemówić nie mogły ze śmiechu. Zaledwie zaczął zamęt ustawać, ukazała się Anna „z ukłonem od pani March i z prośbą aby panny zeszły na kolację“.
Było to niespodzianką nawet dla aktorek, i ujrzawszy stół, spoglądały na siebie z rozkosznem zadziwieniem. Bardzo to wyglądało na „mamę“, że im przygotowała balik, ale nie widziały tak wykwintnej uczty jak za lepszych czasów! Były aż dwa półmiski lodów białych i różowych, ciastka, owoce i ulubione cukierki francuskie, a na środku stołu cztery wielkie bukiety z cieplarnianych kwiatów.
Tamując oddech, patrzyły to na stół, to na matkę, która się zdawała być niezmiernie ucieszoną.
— Czy to czary? — spytała Amelka.
— To święty Mikołaj, — odezwała się Eliza.
— To mamy dzieło! — rzekła Małgosia z uśmiechem, słodkim pomimo siwej brody i białych brwi.
— Pewnie ciotka March zdobyła się na dobry figiel i przysłała kolację — wykrzyknęła Ludka z nagłem natchnieniem.
— Wszystkie się mylicie; to ofiarował stary pan Laurence, — odparła pani March.
— Dziadek Artura? skąd mu przyszło do głowy? Wszakże go nie znamy! — wykrzyknęła Małgosia.
— Anna opowiedziała jednej z jego służących o waszej wędrówce ze śniadaniem, i podobało mu się to, chociaż jest dziwakiem. Znał mego ojca przed laty, więc napisał grzecznie dziś po południu, wyrażając nadzieję, że mu pozwolę okazać życzliwość dla mych dzieci przesłaniem kilku drobnostek na uczczenie tego dnia. Nie mogłam odmówić, macie więc ucztę wieczorną w nagrodę za mleko z chlebem na śniadanie.