Przejdź do zawartości

Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Świat jest bardzo niesprawiedliwy! — rzekła Małgosia z goryczą.
— My obie z Ludwisią zrobimy fortunę dla was wszystkich; poczekajcie tylko dziesięć lat, zobaczycie — rzekła Amelka, która siedziała w kącie robiąc „gliniane paszteciki“, tak nazywała Anna jej modele ptaków, owoców i twarzy.
— Nie mogę czekać, i podobno niebardzo ufam atramentowi i glinie, lecz wdzięczna jestem za dobre chęci.
Westchnąwszy, zwróciła się znów do ogrodu, pokrytego szronem. Ludka jęcząc, oparła łokcie na stole w rozpaczliwej pozycji, Amelka lepiła dalej energicznie, a Eliza, która siedziała przy drugiem oknie, rzekła z uśmiechem:
— Dwie przyjemne rzeczy przytrafią się zaraz: Mama już idzie ulicą i Artur biegnie przez ogród, jakgdyby miał powiedzieć coś dobrego.
Gdy weszli oboje, — pani March zapytała jak zwykle:
— Dziewczęta, czy niema listu od ojca?
Artur zaś rzekł swym ujmującym tonem.
— Może która z was przejedzie się ze mną? Takem się zmęczył matematyką, że jestem jak pijany i chcę sobie odświeżyć umysł przejażdżką. Wprawdzie jest pochmurno, ale powietrze nie przykre, i odwiozę Brookeʻa do domu, więc w każdym razie będzie nam wesoło. Ludko, wszak pojedziecie obie z Elizą, prawda?
— Naturalnie.
— Ja bardzo dziękuję, lecz jestem zajęta, — rzekła Małgosia, porządkując koszyczek do roboty, bo się umówiły z matką, żeby nie wyjeżdżała często z tym młodzieńcem.