wałki, zrobił z nich drabinę, spuścił się do połowy, ale drabina pękła, i padł głową w rów głęboki na sześćdziesiąt stóp. Ponieważ pływał jak kaczka, okrążył zamek i przybył nareszcie do furtki, strzeżonej przez dwóch wielkich drabów. Bił ich głowy o siebie, póki się nie rozłupały jak orzechy, potem zlekka natężywszy olbrzymie siły, wyłamał drzwi, wszedł na parę kamiennych schodów pokrytych gęstym kurzem, ropuchami tak dużemi jak pięść i pajęczyną, któraby przyprawiła pannę March i konwulsyjny strach. Na wierzchołku tych schodów uderzył go widok, który mu zatamował oddech i ściął krew.
— Była to wielka postać w bieli, z zasłoną na twarzy i z lampą w wychudłej ręce, — mówiła dalej Małgosia. Skinęła głową, przesunąwszy się przed nim cicho po korytarzu ciemnym i zimnym jak grób. Ponure postacie w zbrojach stały z jednej i z drugiej strony wśród śmiertelnej ciszy i przy płomieniach jednej lampy, a upiór ciągle się zwracał ku niemu, pokazując blask strasznych oczu przez białą zasłonę. Doszły do zasłoniętych firanką drzwi, za któremi brzmiała przyjemna muzyka; poskoczył naprzód, żeby wejść, lecz widmo pchnąwszy go wtył, groźnie potrząsało... —
— Tabakierką, — rzekła Ludka grobowym głosem, który przeraził słuchaczy. Dziękuję ci, — grzecznie powiedział książę, biorąc niuch tabaki i kichnął siedm razy tak gwałtownie, że mu głowa odpadła. Ha! ha! — roześmiał się duch, spojrzawszy przez dziurkę od klucza na księżniczkę, przędącą ciągle dla wykupienia drogiego życia. Szatan wziął swą ofiarę i włożył ją w wielką cynową skrzynię, gdzie już było jedenastu książąt upakowanych bez głów, jak sardynki. Powstali oni wszyscy i...
— Rozpoczęli taniec angielski, — przerwał Fred, gdy