Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Małgosia z uśmiechem przyjęła zaproszenie, i gdy stali czekając uchwycenia taktu, szepnęła:
— Nie upadnij przez ogon od sukni! to plaga moja, i byłam gąską, żem się w nią ubrała.
— Opnij ją sobie wkoło szyi, nie będzie to zbyteczne, — rzekł Artur spoglądając na niebieskie buciki, które mu się widocznie podobały.
Oboje tańczyli lekko z wdziękiem, mając w domu częstą wprawę, i miły widok przedstawiali, wirując wkoło, jeszcze więcej zaprzyjaźnieni po małej sprzeczce.
— Arturze, chciałabym, żebyś mi wyświadczył jedną łaskę; czy zechcesz? — spytała Małgosia, gdy stał chłodząc ją wachlarzem; prędko się bowiem zdyszała, lecz nie zdradziła przyczyny.
— Mógłżebym nie chcieć! — wykrzyknął żywo.
— Proszę cię, nie mów w domu o moim dzisiejszym stroju. Nie zrozumieją żartu, i mama się zmartwi.
— Dlaczegoś się tak ubrała? — spytały tak wyraźnie oczy Artura, że dodała prędko:
— Wszystko im opowiem i wyspowiadam się mamie z mej niedorzeczności, ale wolę, żeby się tego dowiedziały odemnie. Czy nie powiesz?
— Daję ci słowo; ale cóż mam powiedzieć, jak się zapytają?
— Powiedz, żem ładnie wyglądała i bawiła się dobrze.
— Z całego serce godzę się na pierwsze, ale co robić z drugiem? nie wyglądasz na to, żebyś się dobrze bawiła. Czy bawisz się? — zapytał, patrząc na nią w taki sposób, że odrzekła po cichu:
— Nie bardzo; nie sądź, żem taka płocha, tylko chciałam się trochę rozerwać, ale ten tryb życia nie podoba mi się i nuży mię.