Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bowiem ukłonił się i uśmiechnął, było coś takiego w jego uczciwych oczach, że się zarumieniła, i żałowała, że nie ma na sobie swej starej sukni. Na domiar pomieszania zobaczyła, że Bella trąca Annę i obie spoglądają to na nią, to na Artura, który, chociaż rada go była widzieć, wydawał jej się jakoś niezwykle dziecinny i nieśmiały.
— Jakież to niedorzeczne istoty, że mi takie myśli nasuwają! nie będę na to uważać i nie zmienię się wcale dla niego, — powiedziała sobie, i przesunęła się z szelestem przez pokój, żeby uścisnąć rękę przyjacielowi.
— Cieszę się, żeś przyjechał, bo miałam obawę, że nie przyjmiesz zaproszenia, — rzekła, strojąc minę dorosłej osoby.
— Ludka sobie tego życzyła, abym jej mógł opowiedzieć jak wyglądałaś, — odrzekł, nie odwracając oczu od niej, chociaż uśmiechnął się trochę z macierzyńskiego tonu.
— Cóż jej powiesz? — spytała zaciekawiona co myśli, i po raz pierwszy czując się mimowoli nieswobodną względem niego.
— Powiem, żem cię nie poznał, bo tak wyglądasz na dorosłą pannę i tak jesteś niepodobna do siebie, że zupełny strach we mnie budzisz, — rzekł szarpiąc guzik od rękawiczki.
— Jakiś ty niedorzeczny! panienki mię ubrały dla zabawki, a mnie to sprawia dosyć przyjemności. Czyby się Ludka dziwiła moim widokiem? — zapytała, chcąc go zmusić, by przyznał jakie wrażenie na nim wywarła.
— Tak się zdaje, — odrzekł poważnie.
— Nie podobam ci się?
— Nie! — odparł śmiało.
— Dlaczego? — zapytała z niepokojem.
Spojrzał na jej ufryzowaną głowę, nagie ramiona