Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się, podług ciebie, w należytym porządku przez jakiś nierozum.
—Tak jest, — odrzekł Arystodem — nie dostrzegam bowiem jego kierowników, gdy tymczasem widzę sprawców tego, co się tu na ziemi dokonywa.
— Przecież nie widzisz także i swej własnej duszy, mówił dalej Sokrates, — która rządzi twem ciałem, zgodnie więc z tem mógłbyś utrzymywać, że nie rozum, lecz przypadek kieruje twemi czynami.
Sokratesie, — rzekł Arystodem — ja bynajmniej nie lekceważę bóstwa, lecz, zdaniem mojem, jest ono zbyt wzniosłem, aby miało wymagać ode mnie czci dla siebie.
— Tem więcej właśnie należałoby je czcić, im bardziej ono samo, pomimo swej wzniosłości, uważa za rzecz godną siebie opiekować się tobą.
— Bądź przekonany, Sokratesie, że, gdybym tylko był tego zdania, iż bogowie troszczą się o ludzi, nie lekceważyłbym ich.
— Sądzisz więc, Arystodemie, że bogowie nie troszczą się o ludzi? A jednak onito najprzód samemu tylko człowiekowi, z pominięciem innych stworzeń, dali prostą postawę, która sprawia, że jest on w stanie dalej patrzeć przed siebie, łatwiej spozierać w górę i chronić od uszkodzenia te części ciała, w których znajdują się oczy, uszy i usta; powtóre reszcie stworzeń bogowie dali nogi tylko, służące im jedynie do poruszania się, gdy tymczasem ludzi obdarzyli jeszcze lękami, wykonywającemi większą część tego, co nas czyni szczęśliwszymi od innych stworzeń. Przytem, chociaż wszystkie stworzenia posiadają język, jednak­ że tylko u ludzi jest on zdolny przez dotykanie w różnych miejscach jamy ustnej rozczłonkowywać głos