Strona:PL Krzysztof Kamil Baczyński - Rzeka.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechają się, ręce w powitania kwiat
wznoszą jakby mówili: — płyńcie. Tyle lat.
I z uśmiechem zostają pogodni i sami
z tym sercem rozdzielonym na światło i kamień.

A ta rzeka unosi nie trwając ni chwili,
a czasem takie ręce żelazne unosi,
a czasem w niej westchnienie, co o oddech prosi
i myją krwawe dłonie ci, którzy zabili.
I czasem łza upadnie jakby popiół padł
powitaniem: — o płyńcie! Ileż jeszcze lat? —
A to tych ziem spalonych włosy albo dym,
a to skrwawionych chłopców, których zcina kat
matki ciała obmyją; nim oczy zczernieją
jeszcze rzeka wskrzeszeniem, daremną nadzieją;
albo dziewczątka ciche o oczach z ołowiu
jakieś serca rozdarte i trumny w niej łowią;
a to przebite ręce upiory zanużą,
oczy powydzierane jak kamienie — dnem
potoczą się, zahuczą nim się staną różą,
co nad wodą wyrośnie i jak skrzepła krew
u hełmów złych zwycięzców przypięta — przepali
i będzie jako grot z żelaza i ze stali.

Płynie rzeka spokojna. Dobra ziemio płyń
rzeka wszystko rozdzieli na zbrodnię i czyn
i spokojna, żelazna, uniesie, pogodzi
dymy splątanych odbić na kwiaty narodzin
na barki trumien głuchych. Zapomniany głos
jeszcze w niej woła cicho, jeszcze bieli włos
zapatrzonych na brzegu. Jeszcze trawy długie,
jeszcze jaskółki przetną i zważą powietrze
maleńkim ruchem skrzydeł. Jeszcze westchnie przestrzeń.
Kończy się ciemna rzeka i zapada czas.


Warszawa 9.VII.1942 r.