Strona:PL Krzak dzikiej róży (Jan Kasprowicz).djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszak nawet miłość, ta twórcza potęga,
Czystych rumieńców na moje oblicze
Już nie wylewa... Wszak mi już nie sięga
Do głębi serca żadna Beatrycze...
Jeśli się we mnie zapalą te znicze,
Wtedy, o zgrozo! ściekami kałuży
Pragnę je zgasić! O wtedy słodycze
Nie płyną dla mnie z lilji albo róży,
Mnie wtedy zapach zielska trującego durzy.

Jedno mi tylko zostało uczucie,
W które się robak nie wgryzł u korzeni;
Nie ma do niego przystępu zepsucie,
Co tak się w grobie mojej duszy pleni;
Ze wszystkich potęg, co dziś znikły w cieni
Płonnych pożądań, jedna postać żywa
Jeszcze się dla mnie, jak ów dzień, promieni,
Jeszcze mi źródło żywota odkrywa,
I szczęściem mnie obdarza, sama nieszczęśliwa.

Nie potrzebuję wyciągać swych ramion
Za uchodzącem widmem tej postaci;
Nie potrzebuję drżący i bez znamion
Męskiego hartu, co się w złudach traci,
Płakać, choć nikt mi łzy tu nie zapłaci
Próżno wylanej; o! prośbą daremną
Nie potrzebuję jęczeć: „Wy, bogaci