ście! — odpowiedział, wzdychając — przytém, kochany przyjacielu — dodał — wy mieszczuchy, do ciągłych przemian nawykli, nie rozumiecie tego, jak człowiekowi znałogowanemu ciężko wyjść ze swoich zwyczajów. Tu u was świat przewrócony. Ja, naprzykład, mam zwyczaj wstawać o szóstéj, w hotelu cały świat dopiero o téj porze śpi w najlepsze, ani szklanki wody dostać, a ja przebudziwszy się, zwykłem pić moję kawę jeszcze w łóżku, więc do dziewiątéj przewracam się na Madejowém łożu, popalając fajkę z desperacyi, ale to mi cały dzień psuje; o dziesiątéj wychodzę i wszystkich zastaję w szlafrokach. Daléj, wizyty i narady odbywają się w porze, gdy u mnie obiad: barszczyk z uszkami i sztuka mięsa... jak się wygłodzę do piątéj, tom zły, choć bić pierwszego lepszego, jak zjem śniadanie, obiadu nie mogę. Daléj, proszą na wieczór, a wieczór zaczyna się w nocy i ciągnie prawie do dnia...
P. Marek ruszył ramionami.
— Dołącz do tego — rzekł — że przecie muszę się ubrać przyzwoicie i włożyć rękawiczki, że wasze doróżki po bruku noszą, jak gdyby próbować chciały, czy mózg w czaszce mocno siedzi.
Zacząłem się śmiać.
— Nie uwierzysz, jak to zdrowo! — rzekłem.
— Zdrowo! ale, ba! gadaj sobie, jeśli chcesz... temu nie uwierzę. Daj Boże tylko skończyć sprawy, ruszam do domu, choćby o północy, ani się za siebie obejrzę.
— I tobie radzę — dodał po chwili — sprzedaj dom, zwiąż manatki, a powracaj na wieś, zobaczysz, jak cię kochać będą, gdy ich od swojéj fizyonomii uwolnisz.
— Temu wierzę najmocniéj — rzekłem — ale mam taką naturę, że mnie zbytnie kochanie nudzi...
— No, to przynajmniéj widzę, żeś sobie stan do natury dobrał trafnie, bo już co dziennikarze, to się na miłość uskarżać nie mogą.
— Wistocie, kochany Marku, ale są powołania.
— Powołania! — ruszył strasznie ramionami — piękne powołanie, ludziom nie dawać pokoju i samemu go nie miéć.
— Ale pożytek ogólny!
— Jakiż u licha pożytek? — obruszył się mój przyjaciel — pisnąłeś słowo tylko o młynie parowym, a co tu młynarzy naraziłeś sobie... powiesz co o właścicielach domu, choćby nie ty, to ktoś u ciebie w gazecie, aż larum okrutne, jakby oni wszyscy byli święci i nic się o nich mówić nie godziło... zaczepisz kwestyą Spółek czy handlu, dopieroż wrzawa, żeś nieprzyjaciel dobra publicznego... i w dodatku nic z tego, prócz wrzawy.
— Przepraszam cię, Marku serdeczny — odezwałem się — ludzie,
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/491
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
470
J. I. KRASZEWSKI.