Ta strona została przepisana.
SCENA V.
(Słychać wrzawę i tętent koni za drzwiami, wołanie, krzyki, potém chód żywy... Drzwi roztwierają się na rozcież, RADZIWIŁŁ wchodzi, za nim dwór jego).
DYPLOWICZ (w kącie woła).
Jada! jadą! przyjechali!
SZMUL (lata przestraszony szukając tacy, porywa ją, niesie ku drzwiom drżący... Chorąży je, nie ruszając się i nie oglądając).
BASIA (z alkierza wygląda i woła).
Ojcze! Książę!
CHORĄŻY (odpowiadając jej).
Basia na górę i cicho siedzieć! Basia na górę i ani mi się rusz! Bądź spokojna tylko, Kurcewicze siekali, ale ich nie siekano... twardzi są...
(W czasie tej chwili zamieszania, Książę stoi we drzwiach i patrzy na Chorążego i Szmula).
SZMUL.
A waj! co to będzie!
KSIAŻĘ.
A to co? panie kochanku? Któż tu sobie pod tę porę tak poufalutko do mojej karczmy zajechał? Panie kochanku... jakby w domu...
SZMUL (zmieszany podając półmisek).
Jaśnie oświecony Księci Jegomości — uniżenie kłaniam... Jak słońców... jak bez słońców trawa... Jak królów Salomona i Dawida... a waj! wielki purym dla nas, kiedy Książę Jegomości nam swoim sługom... powraca... Vi-vat!
KSIĄŻĘ (klepiąc go po ramieniu).
Dziękuję, panie kochanku, za oracyę, ani-by jezuita lepiéj nie
potrafił... a wolałbym, panie kochanku, karczmę bez oracyi, byle
niezajętą.