Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieśmiałe, ale taki do kobiet najniebezpieczniejszy... Domcia go kocha...
— A za pół roku ja się tego kochania obawiać nie będę! rozśmiał się Zbisław, bylem ją wziął. Będzie mi ona śpiewać jak ja zagram...
— Chyba tańcować! poprawił Barański.
— I śpiewać i tańcować! zawołał Zbisław... Te romanse gołowąsów i studentów mnie nie straszą... Jak zostanie moją żoną z głowy jej to precz pójdzie. — Już ty mi więcej nie mów nic...
— Ja śpię — daj mi pokój — dokończył Barański i do ściany się odwrócił.
— Albo wy jesteście moi druhowie serdeczni albo nie — rzekł po namyśle pan młody — wola wasza! Przyjaciel się próbuje we frasunku, widzicie co mi się przygodziło... widzicie! a chcielibyście opuścić mnie w takim sromie i biedzie?
Jak sobie chcecie, ja nikogo nie muszę — ale kto dziś nie będzie ze mną, z tym ja nie będę nigdy... Ty wiesz Barański żem cię ratował nieraz, ręką i workiem, alem może kiedy i Tomaszewskiemu posłużył i Dygowskiemu był na coś przydatny i Zabrzuskiemu pomógł. — No — a teraz kiedy na mnie przyszła kreska, wy mi ręki podać nie chcecie.