Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kobierce, poduszki, płaszcze i wszystko to legło z rozkoszą używać wywczasu.
Żubr tylko i pan młody pozostali na nogach, pierwszy przez przyjaźń dla Zbisia, drugi z wewnętrznego niepokoju, którego zwyciężyć nie mógł. Jeszcze konie były nie rozkulbaczone gdy Zbisław sam pobiegł do Moszka arendarza zdawna mu znajomego. Moszko był dlań pokorny, bo się Szaławiły (pod tym nazwiskiem wszyscy pana młodego znali), okrutnie obawiał. Wiedziano dobrze, iż nic go nie kosztowało człowieka potłuc, karczmę podpalić, figla bolesnego spłatać — gdy fantazya przyszła słoniną izraelitę prawowiernego nakarmić itp. Truchlało wszystko gdziekolwiek zajechał. Dawniej przynajmniej sowicie się opłacał... teraz mówiono, że nawet o grosz ciężko było a o excessy tym łatwiej. Moszko przystąpił doń z należną rewerencyą i rozbrajającym, pełnym słodkiej ufności uśmiechem.
— Słuchaj żydzie, niewiaro... masz ty zegarek?
— Jakto zegarek? a po co zegarek? zapytał Moszko...
— Wiesz dobrze godzinę?
— A na co mnie zegarek, żeby wiedzieć godzinę? odparł żyd. U mnie jest zegarek, ale