Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pawel, balzo lozumnie powiezial — że dobze się zenić, ale ze jesce lepiej się nie zenić... Otóz ja chcę zlobić jesce lepiej.
Rotmistrz ruszył ramionami i podumał: potym za kolana ścisnął Chorążyca.
— No, słowo się rzekło... dobrodzieju... powiedziałeś że dasz konia z rzędem.
— Jak to? konia z zędem? zdumiony odparł Chorążyc — i z zędem!
— Słowo się rzekło!
— No... to widzis — rzekł Chorążyc — kiedy slowo się zekło, to tylko kobyla byla u plotu... dam kobylę...
A po chwili namysłu dodał:
— Dam juz konia! co lobić... ale ty jego zaręcz...
— Zaręczym go! daję słowo... rzekł Rotmistrz, tylko proszę na jutro sąsiadów na obiad zebrać, zatrzymać na wieczerzę i piwnicy nie żałować, a wszystko pójdzie po myśli.
— Lób sobie co chcesz... plenipotencye ci daję...
Pisarz się skłonił — Bądźże Chorążyc spokojny... a spuść się jak na Zawiszę...
Chorążyc ukląkł się modlić płacząc, a potym wypiwszy szklankę wody spać się położył.