Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwudziestu koni otoczyła landarę, mając jej towarzyszyć do Żmurek.
Chrapski i cała załoga z nosami pozwieszanemi, smutni, zawstydzeni przeprowadzili oczyma oddalający się powóz. Osowiecka w ganku płakała rzewnie. Joachimek z załamanemi rękami kiwał tylko głową. To djabli nie ludzie, rzekł w końcu do wuja — tak, to djabli.
— Cicho... cicho... i dość — odparł Chrapski — jutro trzeba do siana kto żyw... i o tym nie myśleć...




Pan młody milczał przez całą drogę, pani młoda odsunąwszy się w kątek drugi powozu i zagarnąwszy sukienkę aby się o niego nie otarła, patrzała w okno przeciwne i panna służąca z kolei spoglądała to oknem, to na panią, to na tego straszliwego Zbisia z kresą przez łeb czerwoną, która z pod czapki niedbale na ucho zarzuconej wyglądała. Kiedy niekiedy z okrążających powóz przyjaciół mignął który u drzwiczek pasując się z koniem lub chcąc do Zbisława przemówić. Ten wychylał się, uśmiechał, zagadał i znowu następowała uroczysta cisza.
W drodze potrzeba było konie popaść już