Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czął się patrząc na Żubra przechadzać po izbie wzdłuż.
Starosta postrzegł, że sobie jakieś znaki dawali — i pobladł, ręka mu konwulsyjnie drżeć poczęła.
— Ja Zbisia bardzo kocham, mruknął Żubr półgłosem — ale nie mogę inaczej powiedzieć tylko że... niedarmo go Szaławiłą nazwali... i nie życzyłbym go do ostateczności doprowadzać...
— Kochany stryjaszku, rzekł jakby naumyślnie tym tytułem go częstując Zbiś — od tego się nie wykręcisz, żebyś mi do odzyskania mojej żony nie pomógł. Przysięgaj sobie jak chcesz, wiem że schronienie jej teraźniejsze nie jest ci obcym...
— Co? co?
— Ale tak jest — mówił pan młody... tym coście wytargowali na mnie, u Staszka może więcej wyrobić sobie chcecie... ale ja się nie dam...
Staroście zrobiło się mdło, wszakże udał oburzenie.
— W moim własnym domu! a! to już nie do zniesienia — zawołał — nie pozostaje mi jak mości panów pożegnać, nie mamy co dalej mówić z sobą...