i wrzawa kupujących, tak szybko rozchodzące się towary. Ale prawdziwym piaskiem krwawym pana Falkowicza — to krwawa jego praca, wytrwałość i rzetelność i nikt go nie złapał na pociągnieniu ceny, na sprzedaży nadpsutego towaru; woli go wyrzucić na ulicę, niżeli zamieszać z lepszym lub taniéj nawet się go pozbyć. To też wszyscy prawie ciągną pod ratusz i kupiec coraz to powiększa sklep, coraz to rozszerza swój handel, a zawsze taki pokorny, cichy, zawiązany, zakapuziony i wiecznie ze swoją szczęką bolącą się nosi.
Aż jednego poranku po latach dziesięciu zamknięto drzwi kramu, i po kilku dopiéro dniach zjawia się nowa tablica nad wystawką, inny znak, inny kupiec wcale, a Falkowicz zniknął i jak w wodę wpadł. Pytają o niego ludzie, co się téż z nim stało, bo byli i tacy, co go mimo milczącéj i posępnéj twarzy polubili, co do niego przywykli, a młody kupczyk, jego zastępca, pan Ceratynowicz, odpowiada z uśmiechem, że poprzednik jego zachorzał, wyjechał na wieś i umarł.
— Jakaż to szkoda tego poczciwego Falkowicza! — powiadają sobie kumoszki, wracając ze sklepu — proszę wasani! umarł! A taki zdawał się jeszcze silny, krzepki, jak gdyby młodniał i pod koniec odzywał się nawet lepszym głosem, ale musiał to być już bardzo stary człek! O! już ten młokos Ceratynowicz go nie zastąpi. Uważasz wasani, że mi dał daleko mniejszy funcik pieprzu i dziecku nawet figi nie podarował, jak bywało stary Falkowicz!!
I stara Dorota zdziwiła się, gdy po latach dziesięciu samotnego życia we dworku, w ciągu których ledwie w niedziele i święta widywała Tadeusza, postrzegła go jednego poniedziałku nie rano, przy szabli wychodzącego w ulicę, a powracającego w godzin kilka. Zbita z tropu przez stolnika, poczciwa niewiasta już od owych początków, a zwłaszcza od śmierci Macieja, nie wychodziła prawie z domu i nie wdawała się wcale w to, co mógł porabiać Siekierzyński. Przywykła do jego rodzaju życia, pewna, że gdzieś przy mecenasie aplikował się, nie śmiała go nawet pytać o to. Pan Tadeusz tymczasem wyrósł, zmężniał, ale się nic nie odmienił; tych lat dziesięć tajemniczo za domem spędzonych uczyniły go mężczyzną, a umysł pozostał, czém był, gdyśmy go znali wyrostkiem. Milczący, skryty, smutny, zamyślony, bez związków w mieście, stosunków i znajomości, pędził życie tak regularne, tak odludne, a tak jednostajne, że i Dorota wydziwić mu się nie mogła.
Stolnik niekiedy zajrzał do Lublina, ale contra consuetudinem nie stawał nawet we dworku i często się nie widywał z panem Tadeuszem, a obchodził się z nim zimno i ceremonialnie. W końcu od lat już trzech nie zajrzał do miasta, co nie dziw, bo się był podstarzał,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/97
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.