dości i wpadł w tak gwałtowny paroksyzm niecierpliwości, że mu wystarczyć nie było podobna pośpiechem przygotowania. Pozabierawszy co tylko miał, książki z obrazkami, zabawki niemal dziecinne, narwawszy w ogrodzie i oranżeryi kwiatów, które wiedział, że Aleksy lubił, chcąc niemal wszystko, co miał zawieźć dla niego, wyleciał czekając powozu, nim w stajni ubierać konie poczęto. Stary Antoni ledwie go mógł powstrzymać, żeby nie pobiegł piechotą, gdyż głuchoniemy zabrawszy, co miał, wskazywał Żerby i chciał biedz do nich, nie czekając na konie. Wsiadł do powozu zamyślony, uśmiechnięty i całą drogę ruchami swemi wskazywał tylko, jak mu pilno było dojechać do wioski i uściskać Aleksego.
Tęsknił za nim Drabicki, ale się go nie spodziewał wcale i gdy posłyszawszy turkot, wyszedł zbudzony na ganek; gdy Emil gwałtownie rzucił mu się na szyję, płacząc z radości i okrywając go pocałunkami, Aleksy pierwszy raz od dawna poczuł się rozczulonym, przejętym czystą i świętą rozkoszą... Ledwie przywitawszy się Emil pochwycił kwiaty, pozbierał książki swoje i sam wszystko zaniósł Aleksemu... Widać było na jego twarzy zdziwienie, gdy ujrzał, przywykły do zamku i pięknego ogrodu Karlina, ubogi dwór słomianą pokryty strzechą i ciasną izdebkę przyjaciela... Oglądał ją ciekawie i jakoś zrozumiéć nie mógł; siadł nareszcie i poczęły się pytania:
— Dlaczego nie masz pałacu i pięknych pokojów?...
— Bom ubogi! — odpowiedział Aleksy.
Ubóstwa nie mógł dobrze pojąć Emil i trzeba było długiego wywodu, by mu je wytłómaczyć.
Spytał potém Aleksego: czy on sam bogatym jest czy ubogim?
— Jesteście bogaci... — odparł Drabicki.
— To mógłbym się z tobą podzielić tém, co mam — rzekł Karliński.
— Myślisz, że mi to potrzebne? bogactwo nie daje szczęścia; mnie tu tak dobrze w domku, w którym się urodziłem, jak tobie w Karlinie...
Chciał się potém dowiedziéć Emil, dlaczego Aleksy ich opuścił, dlaczego do nich nie przyjeżdżał. Trudno mu było powiedziéć wszystko lub kogokolwiek obwinić; Drabicki zbył ogólną odpowiedzią.
Stara matka przyszła gościa tego zobaczyć i rozpłakała się choć nie była do płaczu skorą, pierwszy raz widząc człowieka, któremu Bóg odjął słuch i mowę, odcinając go od zewnętrznego świata. Emil zdawał się na widok jéj w początku przestraszony, wpatrywał się w nią bojaźliwie, ale późniéj począł się uśmiechać i kazał jéj powiedziéć, że ją kocha.
Bawił go Aleksy jak dziecię i wielką czuł w sercu radość
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/505
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.