Aleksy dni kilka w Horach przebawił, Pola przypominała mu Karlin, a stan jéj obudzał w nim taką litość, że uczucie to niespodzianą obdarzyło go siłą. Nie mógł patrzéć na dobrowolnie umierającą z boleści i zabijającą nią Justyna, nie probując coś zaradzić na to. Sam dla siebie nie szukał ratunku, chciał go znaléźć dla Poli i Justyna; pierwszy raz po swéj chorobie poczuł w sobie pragnienie i wolę czynu. Poeta jakby w nim domyślił się przyjaciela i lekarza, często sam na sam zostawiał go z Polą, a biedna sierota wylewała się naówczas z przypomnieniami bolesnemi Juliana i Anny. Odgadła ona serce przyjaciela... Trzeciego dnia wyszli we dwoje pod stare lipy horeckie, dom otaczające; zdala widać było pod niemi siedzącego Justyna jak posąg z oczyma w wodę wlepionemi, dumającego nie o wielkim poemacie, którego wątek się zerwał w zranionéj duszy, ale o wielkiém swojém nieszczęściu... Aleksy wskazał Poli zamyślonego poetę.
— Patrz — rzekł — to dzieło twoje, życie z niego uciekło... źródło szczęścia wyschło; poświęciłaś go dla Juliana... a nie masz dziś siły zapłacić mu jego ofiary...
— Czém?... — zapytała Pola — mamże co prócz łez?...
— Trzeba łzy ukryć, trzeba poprzestać płaczu, trzeba żyć dla niego, uzdrowić, podnieść, pogodzić z życiem.
— Spójrz na mnie, gdzie siły? gdzie odwaga! Umrzeć chcę tylko!
— I jego pociągnąć z sobą do grobu! — zawołał Aleksy. — Polu, to egoizm! to ciebie i twego wielkiego serca niegodne, pracuj, módl się, dźwignij i podnieście się razem... Nie mówię ci, że będziesz szczęśliwą, wiem, że są uczucia, co całą zatruwają przyszłość, ale będziesz spokojną uratowawszy go... Uczyń jeszcze jednę ofiarę, wróć do życia dla niego... zamknij boleść w sobie... Bóg ci da siły!
Pola skłonna do łez, rozpłakała się chwytając Aleksego za rękę i cisnąc ją z zapałem.
— Dziękuję ci, sądzisz mnie lepszą, silniejszą, większą, niż jestem; ale mnie nie znasz... ta miłość poniosła z sobą wszystko!
— Nie mówmy o niéj; człowiek, co ją natchnął, nie był jéj godnym, miał tylko chwilę młodości, ale nie wiekuistą serca młodość daną wybranym... zestarzał i uwiądł zawczasu...
— Zwarzyła go atmosfera zabójcza! a! gdzieindziéj innymby był może!
— Więcéj winnaś Justynowi, niż jemu! Justyn mógłby narze-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/502
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
LXIV.