Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podchwycił Albert lubiący paradoksa — nie jest tak ohydny, jak się wydaje. Dobrze pojęty mieści w sobie filantropię rozumowaną i nie przeszkadza nikomu...
— To całkiem dla mnie nowe — odpowiedziała Anna.
— Wstręt do egoizmu jest przesądem — rzekł śmiejąc się młody człowiek — jest to przecie siła spójna, bez któréj świat-by się nie utrzymał, ale tą siłą rozum musi kierować jak innemi. W stanie barbarzyńskim egoizm burzy i wywraca, bo nie ma jutra, w cywilizowanym staje się konserwatorem.
Aleksy słuchając zdaleka ruszył ramionami, ale nie śmiał się odezwać; Anna w duszy nie podzielając sposobu widzenia Alberta, wzięła to za pomysł bardzo głęboki.
— Co to za dowcip! — mówiła w duchu. I oczy jéj spotkały się ze wyrokiem Alberta, szukającym już wieńca za ten wysiłek.
Rozmowa w tym sposobie trwała między Anną i Zamszańskim swobodna i nikt jéj nie przerywał. Aleksy smutny, patrzał i słuchał upokorzony niemal tém, co zwał upadkiem Anny.
— Biedne kobiety! — mówił sobie — zawsze być muszą pastwą ludzi, którzy nie są ich warci; najdziwniejszym losem najpoetyczniejsza z niewiast musi paść ofiarą szyderskiego jakiegoś sceptyka, który przed nią błyśnie dowcipem, lub westchnieniem w niéj litość obudzi, najświętsza da się złudzić najzepsutszemu, najłagodniejszą opanuje ten, co jéj da uczuć swą siłę. Prawo sprzeczności wzajem się pociągających i dopełniających tu wyraźniejsze niż gdzieindziéj: obok niego, przemoc prawie zawsze kojarzy serca, gwałt je porywa, a miłość cicha i do poświęceń gotowa usycha niepostrzeżona; nikt jéj się nie domyśli, nikt tego kwiatu nie zerwie wśród chwastów!
Ból, którego doznawał Aleksy, przeczucie losu, jaki miał spotkać biedną Annę, zajął go tak mocno, że nie postrzegł prezesa, który grzecznie zbliżył się do niego, i z cicha mu szepnął, że jutro chce mieć sobie przedstawionym ogólny stan interesów i rachunki.
— Jestem zawsze w gotowości — odpowiedział Aleksy — i w każdéj chwili mogę wskazać, co się panu podoba...
— Bardzo dobrze, zobaczymy — rzekł prezes obojętnie — potrzebuję wejrzéć wedle mego zwyczaju w ogół i obmyśléć środki na przyszłość; naradzim się wspólnie z Julianem...
Aleksy nic nie odpowiedział, ale go uderzył ten nagły pomysł wejrzenia w to, co prezes znał doskonale i rozpatrywał co kilka tygodni; w istocie zamiarem było starego opiekuna tak nakierować rzeczy, żeby się w zdaniu poróżnić z Aleksym i zmusić go do porzucenia ich domu. Nie chciał tego sam uczynić, postanowił dla Anny i Juliana skłonić Drabickiego zręcznie, żeby on z własnéj chęci ich opuścił.