Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

partowie kochali go i nie mogli się z nim rozstać; na dworze saskim był najlepiéj, u króla pruskiego kilkakroć się prezentował, i napewno spodziewał szambelaństwa i t. d. i t. d.
Julian i prezes uczuli, jak wielką znakomitość mieli w swoim domu, a że Albert odraza postawił się z niemi na stopie przyjaźni i poufałości, zaszczyceni zbliżeniem do tak dostojnego przybylca, który wiedział, jakiego koloru są loże w operze paryskiéj, i którędy się wchodzi do Jardin d’Hiver, i jak się zowią konie, które ostatnie premia wygrały, nie posiadali się z radości. Prezes nawet powoli przypuszczać zaczął, że hrabiowski tytuł Zamszańskich mógł być na czémś oparty, a zresztą — w Prusach go uznano i wniesiono w urzędowe księgi — co niemało kosztowało. — Słowem, Albert podbił sobie wszystkich. Nicby to jeszcze nie było dziwnego, gdyż nigdzie łatwiéj jak u nas lwem zostać, choćby grzywa widocznie była przyprawiona z konopi — ale Anna, święta Anna, dała się także ująć urokowi pięknego chłopca, który na nią patrzał wzrokiem pełnym najżywszego, melancholijnego uczucia.
Aleksy, który ją zawsze tak widział chłodną, poważną, panią siebie i wyższą nad tych, co ją otaczali, ostygł, gdy drugiego dnia widocznie ją pod urokiem pana Alberta zobaczył, żywo nim zajętą, wystrojoną dla niego, i tak patrzącą nań, jak jeszcze nigdy na nikogo nie patrzała. Wiele-bo było sztuki w tym niebezpiecznym młodzieńcu, kłamał jak powieścio-pisarz, a wiedział, co dać komu... pierwsze chwile zwykle poświęcał zbadaniu ludzi, il sondait le terrain; dopiéro pochwytawszy gusta, sposoby widzenia, charaktery, które niestety tak schwycić łatwo! śpiewał piosnkę, kto jakiéj zapragnął. Umysł giętki, pamięć ogromna, wielkie obycie się z ludźmi, czyniły go niebezpiecznym w istocie, a że przekonania własnego nie miał i brał stronę tych, którzy mu najpotrzebniejsi być mogli, rzadko się komu naraził. W towarzystwie nie było milszego człowieka. Julian i prezes pochwycili go jak zesłańca z niebios: pierwszy wyczytał w nim zaraz wszystkie cnoty i przymioty, jakich pragnął w przyjacielu; drugi cieszył się wonią zagranicy, Paryża, wiejącą od pana Alberta. Ale cóż pociągało Annę?
Tajemnice! tajemnice! co krok rozbijamy się o niepojęte sympatye i wstręty; najznakomitsze umysły zniżają się do najpospolitszych, najświętsze serca czują się pociągnionemi do najzepsutszych — jakieś prawo związku, niezbadane dotąd, kieruje nami, a rozum opiera się napróżno i na nic nie służy, chyba za smutnego świadka upadku.
Panu Albertowi téż tak się wzajem podobało w Karlinie, tak się unosił nad arystokratyczném, feudalne dobre czasy przypominającém zamczyskiem, nad ogrodem, nad rodziną, nad wszystkiém ra-