Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnienie Poli i spędzonych z nią wieczorów, które już nigdy powrócić nie mogły, obłąkiwało go; płakał i narzekał. Cały ten dramat, zaciężki na barki Juliana, przygniatał go do ziemi. Prezes patrzał z daleka i mówił sobie, że przechorować musi; nie obawiał się nic więcéj. Pola zwracała nań oczy i śledziła postępy namiętności, rozpaczy, mierząc nią przywiązanie jego do siebie; nie łudziła się długo! wkrótce zobojętnienie stało się widoczném.
Jednego z tych wieczorów letnich, które tak żywo przypominały Karlińskiemu rozkoszne godziny spędzone w altanie, rozpłakany Julian wbiegł do przyjaciela i ująwszy go za rękę, drżący wyprowadził do ogrodu.
— Kochany Aleksy — rzekł — ja jestem nieszczęśliwy, siebie i położenia swego nie rozumiem, na twoję tylko na świecie przyjaźń rachuję, w głowie mi się zawraca, wytłómacz mi szczerze Polę, mnie samego, nasze położenie i co się z nami dzieje... ja tego nie pojmuję...
Aleksy milczał.
— Na Boga — rzekł — na honor, na przyjaźń cię naszę zaklinam, ratuj mnie, zapomnij, kto jestem, nie myśl, kto ona... mów, cobyś zrobił na mojém miejscu?
— To zależy dziś od tego, czy cię Pola kocha, czy nie, czy miłość jéj dla Justyna jest niezbadaną jakąś komedyą, czy smutną prawdą, któréj się poddać potrzeba...
— Jak sądzisz? — zapytał Julian.
— Nie śmiem ci się wyspowiadać — rzekł Aleksy.
— Przyjaciel jesteś czy nie? mów szczerze! — zawołał Julian.
— Nic taić nie będę przed tobą — odparł Drabicki — całe postępowanie Poli zdaje mi się zagadką... Kto wié, prezes, pułkownikowa wpłynąć na nią mogli, tajemnica wasza źle była strzeżona, wszyscy wiedzieli o niéj... Zdaje mi się... że Pola gra komedyę, żeby ciebie uwolnić...
— A! i ja na tę myśl wpadałem — zimniéj nieco odpowiedział Karliński — lecz być-że-by to mogło? ona?
leksy ruszył ramionami.
— Być może...
— Cóż mi czynić pozostaje? — spytał Julian.
— Nie pytaj! na Boga, nie pytaj mnie, bo-byś siebie krzywdził — rzekł Aleksy — był czas, gdyś uciec był powinien, dziś droga dla ciebie jedna: wszystkiém wzgardzić i odepchnąć, pójść z nią przed ołtarz i zaślubić...
Julian stanął wryty... znać już było, że się wahał; chciał kochać, ale obawiał się żenić.