— Jak pani chce, iżby tego rodzaju chory sam dobrowolnie zgodził się na wzięcie lekarstwa? są słabości, a Juliana jest właśnie tego rodzaju, że inaczéj, jak przymusem i siłą ze zgubnego stanu wyprowadzić nie można... Julianowi brak woli, brak odwagi, trzeba, by obca wola zastąpiła mu własną...
— Tego nie rozumiem... on nie dziecko... trudno go zmusić...
— Prezes, pani, moglibyście uprosić... przekonać; ręczę, że to środek jedyny; młodości potrzeba pokarmu koniecznie, jak ta stepów Tataryi bajeczna roślina, zwana barańcem, która dokoła objadała, co żyło, nim sama uschła brakiem pokarmu; młodość pozostawiona w miejscu, spożywa, niszczy, co ją otacza, i gdy posiłku zabraknie, więdnie i kona... Zobaczyłabyś pani, jakimby nam Julian powrócił! Tu zestarzeje zawcześnie, przyrośnie do ziemi, do poduszek, do krzesła, zgnuśnieje i uśnie. Nie myśl pani, by zawsze dogadzanie instynktom chorego było zbawieniem dla jego przyszłości; czasem pragnie on trucizny...
Anna zamyśliła się głęboko.
— Ja tego dokonać nie potrafię — rzekła pocichu. — Prezesa użyć potrzeba, naradzić się, jeśli to konieczna... ale prezes wspominał mi o inném lekarstwie...
Zawahała się chwilę; lekki rumieniec twarz jéj pokrył.
— Cóż to takiego?
— Nie mamy dla pana tajemnic — odpowiedziała — znasz interesa nasze, stan ich znacznie się poprawił, jednakże sam pan powiadasz, że dla swobody w przyszłości, należałoby parę wsi sprzedać... Prezes nie widzi na to innego sposobu, nad bogate Juliana ożenienie... on utrzymuje, że żeniąc go, wwodząc w nowe życie i obowiązki...
— Gdyby to było podobna — rzekł Aleksy — gdyby...
Ale całéj swéj myśli powiedzieć nie mógł, Anna go nagliła.
— No? gdyby! kończ pan, proszę...
— Tu pojęcia nasze, moje i prezesa, a może moje i pani, wielce się różnią, nie zrozumielibyśmy się podobno... Państwo przywykliście wszystko zasadzać na stanie majątkowym, godności imienia; niezawisłość, znaczenie, szczęście, czynicie zależnemi od bogactwa... Prezes gotówby ożenić Juliana nawet przeciw sercu jego, byle bardzo świetnie i bogato... Na to ja się nie godzę...
— Pan... świat zawsze jakiś idealny masz przed oczyma; prezes przywykł patrzéć na rzeczywisty...
— Ale może być co rzeczywistszego — spytał Aleksy — nad miłość lub wstręt? a choćby obojętność, która wyradza znużenie i Bóg wie jak gwałtowne pragnienia?
— Jak tylko ten ktoś, kogo Julianowi przeznacza prezes, jest
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/381
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.