Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jéj było zapełnione i niezmiernie czynne; modlitwa, starania około Emila, leczenie chorych, ubodzy, czytanie pobożne, trochę rysunku zajmowały wszystkie jéj godziny, żadna z nich na dumanie, na spoczynek z myślami i sercem nie pozostawała.
Każdy inny możeby się zraził tą doskonałością, tém słońcem bez plamy, na które spojrzenie zaślepiało. Aleksy kochał się pocichu w swoim ideale, nie myśląc go sprowadzać na ziemię. Jéj piękność wzniosła, jéj charakter i serce zarówno w nim wzbudzały uwielbienie, ale tak się czuł niższym od wybranéj istoty; że często słowa mu zamierały na ustach, nim się do niéj przemówić odważył, i długo potrzebował ośmielać się, ożywiać, nim sercu jéj swoje otworzył.
Może ze wszystkich młodych ludzi, jakich znała, Aleksy najlepiéj podobał się Annie, ale serce jéj nie poruszyło się żadnym dowodem czci i przywiązania, nie zabiło w piersiach dla niego.
Dla niéj zawsze była to istota innego świata, innéj natury i pochodzenia, a może kochać tak, jak drudzy kochają, nie mogła jeszcze i czekała tego nieominionego dnia i godziny, która uczucie i zawód w jednéj ręce przynosi. Zbliżenie Aleksego i na niego wywarło wpływ zbawienny i Annę ożywiło trochę; lubiła z nim mówić, całe godziny zatrzymywała go nieraz podnosząc się nad zwykłe przedmioty rozmowy do wielkich zagadnień życia, które się tak śmiesznemi wydają pospolitym ludziom, nawykłym do szyderstwa i lekkiego potrącania o najświętsze przedmioty; ale ich rozmowa nie tknęła nigdy uczucia i nie ogrzała się jedném słówkiem, coby je zdradzić mogło.
Julian tymczasem swobodniejszy, weselszy, z większą niż kiedy gwałtownością obrócił się ku Poli; ale nie mogąc uzyskać na to pobłażającego zezwolenia Aleksego, który miłość starał się mu wybić z głowy, zwierzać mu się zaprzestał i zamknął w sobie. Były chwile walki: Julian mocno postanowił nigdy pierwszy jéj nie powiedziéć wielkiéj tajemnicy, ale ta mimowolnie przez oczy i słowa jego tryskała, a Pola z jakąś rozpaczą szła naprzód niepomna wcale jutra, byleby dziś do niéj należało. Z każdym dniem stawała się natarczywszą, nierozważniejszą; często z oczyma zapłakanemi przychodziła do salonu, dąsała się, smuciła, to znów trzpiotała gorączkowo, wyzywała Juliana, kłóciła się z nim i przepraszała go, prześladowała wymarzonemi kochankami, przeszłością i przyszłością, jakby zadaniem jéj było przytomność mu odebrać. Julian coraz się słabiéj opierał, gorzał, szalał, ale się trzymał na stanowisku uczciwego człowieka, który czuje, że nie powinien z wyjątkowego położenia i szału momentalnego korzystać...
Były dlań jednak chwile tak ciężkie, że walka jego z sobą pra-